20.07.2016

"Swoje szczęście znam" - relacja z F6 LŚ w Krakowie (część I)

"Dzisiaj tu, jutro tam,
już od teraz swoje szczęście znam."
Feel - Swoje szczęście znam


Posiadanie pasji jest fajne. Masz swoją odskocznię, swój świat, do którego możesz uciec, gdy potrzebujesz chwili odpoczynku od rzeczywistości i otoczenia. Dzięki niej poznajesz nowych ludzi, nowe miejsca i rzeczy. Cały czas się uczysz i rozwijasz. Masz coś, co jest TWOJE. Coś, czemu możesz oddać serce, o czym możesz mówić godzinami albo zachować tylko dla siebie.

Około 1700 przejechanych kilometrów, 18 godzin i 24 minuty spędzonych w pociągach. Kolejne godziny przesiedziane w samochodach/busach/tramwajach. Pięć dni i pięć nocy spędzonych na walizkach. To wszystko można zliczyć, ale niezapomnianych wrażeń, fantastycznych ludzi i wspaniałych momentów nie da się w żaden sposób opisać. Tego nie wyrażą żadne liczby, słowa czy zdjęcia. Po prostu. 

Posiadanie pasji jest fajne. 

Niesamowicie fajne! 

Co można robić podczas 9-godzinnej podróży pociągiem? Można na przykład robić snapy z różnych miast Polski i sprawdzać jakie mają naklejki/efekty (czy jak to się tam nazywa). Polecam! 

Wraz z Dominiką wybrałyśmy się do Krakowa na Final Six Ligi Światowej. Zdecydowałyśmy się na dwa pierwsze dni turnieju, tj. środę i czwartek, kiedy to rozgrywana była faza grupowa z udziałem Polaków. 






Wyruszyłyśmy we wtorek po godzinie 22, a  dziewięć godzin później byłyśmy w Krakowie. Co najpierw po tak długiej podróży? Oczywiście kierunek łazienka, gdzie... nie było zasięgu. Został wszczęty alarm i próby dodzwonienia się do mnie... Wszystko dobrze się skończyło, przekazałyśmy walizki mojemu wujkowi, a następnie udałyśmy się do McCafé. Podładowałyśmy telefony i ruszyłyśmy zwiedzać miasto.




Skupiłyśmy się na Starym Mieście i standardowych zabytkach - Barbakan, Brama Floriańska, Sukiennice, Kościół Mariacki. Udałyśmy się także na Wawel, gdzie powitała nas dłuuuuga kolejka. 

<podsłuchane>  Około 4-letni chłopiec "Mamoo, ale my spędzimy więcej czasu w tej kolejce niż zwiedzając". 

Skubany miał racje! W kolejce stałyśmy około godziny, a oglądanie Reprezentacyjnych Komnat Królewskich i odwiedziny Smoka zajęły nam jakieś 40 minut. Cóż... 







Zajadając się krakowskimi obwarzankami zastanawiałyśmy się co dalej. Do meczu zostało jeszcze trochę czasu, sił w nogach było coraz mniej, a nad Wisłą zaczęły zbierać się ciemne chmury. Z pomocą przyszła Iza, która co prawda nie chciała nas odwiedzić (bała się, że gryzę, a ja jestem przecież bardzo spokojną osobą, prawda?), ale za to zaprosiła nas do siebie na herbatkę. 
(Swoją drogą zapraszam na Jej bloga, wyczuwam autografowy spam z LŚ - zazdro!) 





Około godziny 17 byliśmy przed halą. Szczerze? Z zewnątrz TAURON Arena nie zrobiła na mnie większego wrażenia. Z mojej perspektywy nie wydawała się ani specjalnie ładna, ani wielka. Zdecydowanie lepiej było wewnątrz, czułam się PRAWIE jak w mojej Ergo Arenie. 

Świetna sprawa, że można było swobodnie poruszać się po trybunach i przy okazji nie czuć na sobie gniewnych spojrzeń ochroniarzy. Widok zarówno z okolic sufitu, jak i blisko boiska był bardzo dobry. Przeszkadzały mi jedynie oddalone od boiska trybuny. Jednak w Ergo Arenie są one położone znacznie bliżej i wtedy łatwiej poczuć atmosferę tego, co dzieje się na parkiecie. W każdym razie, Kochani pamiętajcie - liczy się wnętrze! 








Jeszcze słówko o aparacie. Przed wyjazdem do Krakowa napisałam maila do sekretariatu hali, czy będzie możliwość wniesienia aparatu na halę. Otrzymałam odpowiedź, że tak, ale... i tak się stresowałam wchodząc z moim Nikusiem (taki nawyk). Na szczęście nie było żadnych problemów. To także dla mnie wielki plus tego turnieju. 

Nie rozumiem dlaczego czasami jest zakaz wnoszenia sprzętu fotograficznego. Przecież nikt nikogo aparatem nie zabije! Sprzęt jest za drogi, żeby od tak uderzyć nim gwiżdżącego sąsiada czy coś... ;) 

Przed godziną 17:30 zostały powitane reprezentacje Włoch i Brazylii, a następnie odegrane zostały hymny obu państw. 

I zaczął się mecz.





Włochów nigdy wcześniej nie miałam okazji oglądać na żywo, a za Brazylią pojechałam do Bydgoszczy dwa lata temu. Kibicowałam Canarinhos, ale liczyłam na ciekawe widowisko i zacięte końcówki. Nie brakowało gwiazd - na boisku prezentowali swoje umiejętności między innymi Sergio, Zaytsev i Juantorena. Niestety (?) Brazylijczycy grali dość pewnie i Włosi mieli niewiele do powiedzenia. Po trzech setach nastąpił koniec (zdecydowanie za krótkiego) meczu. (Może wydawał się za krótki dlatego, że całego jednego seta przegadałam z Kasią? W każdym razie - było warto!) 










Po ponad godzinnej przerwie oficjalnie przywitane zostały dwie kolejne reprezentacje - Polski i Francji. Odegrano/odśpiewano hymny i rozpoczął się drugi tego dnia mecz. Rzecz jasna na meczach Biało-Czerwonych już wcześniej bywałam (i nawet każde takie spotkanie uwieczniłam na blogu), Francuzów także już widziałam - w minionym roku na Memoriale Huberta Jerzego Wagnera, a także podczas ME w 2013 roku. 







Mecz nie rozpoczął się dobrze dla naszej reprezentacji. Po dwóch pierwszych setach przegrywaliśmy i nic nie zapowiadało tego, co wydarzyło się w trzeciej partii! Biało-Czerwoni jakby... zmartwychwstali?! A na pewno się przebudzili i zaczęli piękny taniec z piłką, która raz po raz trafiała w pomarańczowe pole naszych rywali. 

Nie obyło się bez nerwów i zaciętej końcówki, nie brakowało zwrotów akcji w tie-breaków i na szczęście nie zabrakło zwycięstwa! 

Polacy wygrali 3:2!





Jeśli chodzi o zdjęcia, to bawiłam się trybem manualnym, dlatego każde wygląda jak z innej parafii. Niektóre starałam się uratować jakąś obróbką, ale średnio mi to wyszło. Tak jak widać, część została zrobiona z trybun umieszczonych pod sufitem, część z trybun bliżej boiska. 

Po wyjściu z hali złapała nas ulewa. Matka Natura albo płakała ze szczęścia po zwycięstwie Biało-Czerwonych, albo kibicowała Francuzom... 

I tak minął pierwszy dzień w Krakowie. Zmęczenie przyszło dopiero dwie godziny po meczu, kiedy adrenalina opuściła już żyły. Czwartek... czwartek opiszę w kolejnym wpisie. :) Postanowiłam podzielić relację na dwie części, inaczej byłaby to długa historia, do której końca mało kto by dotrwał. 

Druga część pojawi się w piątek/sobotę, a w niej oczywiście kilka słów o meczach, ale także o kibicach, atmosferze, pustych trybunach, drużynach biorących udział w turnieju, kulisach zbierania autografów i podziękowania. 

Może macie jeszcze jakieś pytania albo dodatkowe prośby o czym miałabym wspomnieć? Jeśli tak, to śmiało piszcie. 

Pozdrawiam cieplutko! 

(Nareszcie pojawiło się słońce!)

PS. Relację "na żywo" z pociągu oraz pierwszego dnia w Krakowie mogliście śledzić TUTAJ

6 komentarzy:

  1. A czemu nie ma tu żadnego Twojego zdjęcia np ze smokiem? :p
    Nie zaliczam Ci tego zwiedzania, musisz przyjechać jeszcze raz, bo nie widziałaś miliona miejsc :D
    Jak to Tauron Arena ani ładna, ani wielka :o grabisz sobie tym postem :v same złe rzeczy o mnie bym jeszcze przeżyła, ale o Arenie?! :( xd

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Smok przyćmił mój blask, szkoda wstawiać... :p
      To następnym razem ty mi pokażesz te miliony miejsc. :D
      Z zewnątrz! Wewnątrz jest wielka i ładna, i przyjazna. I daje jej okejkę
      Przecież nie piszę nic złego o Tobie... :(

      Usuń
  2. Mi osobiście Tauron Arena przypadła do gustu, wydawała się taka wielka, a ja lubię takie miejsca! Co do Krakowa trzeba tam jeszcze skoczyć! I oby wtedy pogoda była lepsza :)
    P.S. Zdjęcie gdzie jest Szczurek najlepsze! :D Chyba znalazłam nową miłość :P

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mam nadzieję, że jeszcze nie raz Kraków i TAURON Arenę odwiedzimy. :)
      Pojemne masz serduszko... :D

      Usuń
  3. W sumie to marzy mi się zobaczyć kiedyś Brazylię na żywo :D w sumie hali w Krakowie też nie widziałam, więc w zasadzie mam wiele zaległości, jeśli chodzi o siatkówkę na żywo ;d więc zazdroszczę tego wyjazdu straaaaasznie :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Aniu, mam nadzieję, że Twoje marzenia się spełnią. Będę trzymać kciuki! :)

      Usuń

Podobne posty

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...