Siedzę w pokoju i rozmyślam.
Ten rok nie był szczęśliwy.
'Pechowa 13' - tak go nazwałam.
Ale 2014 będzie lepszy, prawda?
Szykuje się dużo zmian...
Nie lubię zmian!
Ale spokojnie.
Zdam maturę i dostanę się na studia...
... Skra wróci na tron...
... a Mariusz wróci do reprezentacji...
... i zostaniemy Mistrzami Świata...
.... i Mariusz będzie MVP.
Ehhh...
Ale..
Kto zabroni mi marzyć?
Tak było rok temu. Jak bardzo różni się tamtejszy wieczór od dzisiejszego! Rok 2013 był ciężki, cieszyłam się, że wreszcie dobiega końca. Z nadzieją i niepokojem wyczekiwałam północy. Teraz spoglądając wstecz na rok 2014 żałuję, że to już koniec. To prawda, było ciężko. Było dużo stresu i niepewności. Chwilami grunt usuwał mi pod nogami. Ale zawsze wychodziło słońce. Wszystko się układało, lepiej niż mogłam sobie to wyobrazić. I spełniły się moje marzenia. Te same, o których myślałam przez ostatnie kilka lat w czasie Sylwestra. Na rok 2015 muszę wymyślić już nową listę.
~.~
Rok 2014 wcale nie zaczął się dobrze, wręcz przeciwnie. Było źle. Polki przegrały turniej kwalifikacyjny do MŚ, później Skra przegrała w tie-breaku i nie awansowała do finału Pucharu CEV, a Lotos Trefl Gdańsk nie zdołał zakwalifikować się do fazy play-off.
W szkole też nie było łatwo. Ostatnie miesiące nauki przed maturą, czas na podejmowanie decyzji, których podejmować jeszcze nie chciałam.
Wtedy na moim czarnym niebie, mocno rozbłysło żółto-złote słońce...
To jest ten dzień, to jest ta chwila
Głęboki wdech, wdech, niepowodzenie już przemija
Odparty lęk, przecież potrafisz wygrywać
Dawaj do przodu wyciągnij dłonie i to zdobywaj
NPWM - Zawsze do celu
"Oferty klubów zagranicznych kuszą ... i to jak, ale po takim sezonie zostawić klub to byłaby chyba ucieczka. Zatem moi drodzy zostaję i ambitnie walczę z PGE Skrą o powrót tytułu Mistrza Polski i nie tylko" - takie słowa na swoim profilu na Facebooku napisał Mariusz Wlazły po nieudanym dla Skry sezonie.
Mariusz słowa dotrzymał.
Został i poprowadził nieco zmienioną Skrę do ósmego Mistrzostwa Polski.
Mistrzostwa, które smakuje wyjątkowo.
Mistrzostwa zdobytego w niezwykłych okolicznościach.
Skra nie przegrała żadnego meczu w fazie play-off.
Grała koncertowo, a Mariusz był prawdziwym liderem.
W wielkim finale Skra w trzech meczach pokonała Resovię, a Mariusz w każdym z meczów zdobył statuetkę MVP.
Od końcówki meczu, przez całą dekorację i jeszcze przez następne kilkadziesiąt minut nie potrafiłam powstrzymać łez. Z jeden strony byłam bardzo dumna, szczęśliwa, z drugiej strony zdawałam sobie sprawę, że to ostatni taki sezon. Jedyny i niepowtarzalny.
Stephane Antiga zakończył karierę zawodnika. Zawodnika genialnego, prawdziwego profesora, od którego uczyli się młodsi koledzy. Niezwykły profesjonalista i człowiek, którego nie dało się nie lubić.
Odeszło także kilku innych zawodników, między innymi Daniel Pliński i Paweł Zatorski, za którymi niesamowicie tęsknię...
To był wspaniały sezon, który na długo utkwi w mojej pamięci. Cieszynki przed meczach i te pozytywne emocje przesyłane 24 godziny na dobę. W Bełchatowie stworzony został prawdziwy Team, którego celem było bawienie się siatkówką i wygrywanie. Z ciężkich porażek zostały wyciągnięte właściwe wnioski i zamienione w końcowy sukces.
Czasu na świętowanie nie było, już za chwilę miał rozpocząć się sezon reprezentacyjny. Chyba nigdy tak nie wyczekiwałam meczu Biało-Czerwonych, jak w tym roku.
Stań przed lustrem i spójrz w oczy głęboko
Spełniaj marzenia, podążaj sprawdzoną drogą
Pamiętaj, że nadzieja ostatnia umiera
A ty masz ten cel, który właśnie obierasz
NPWM - Uwierz w siebie
Najpierw były powołania, i gdy tylko zobaczyłam, że Mariusz na liście się znalazł, reszta już się nie liczyła.
Później było zgrupowanie, gdy zobaczyłam pierwsze zdjęcie ze Spały miałam ochotę skakać ze szczęścia. Zdjęcie niewyraźne, grupowe, wrzucone na Twittera, ale w tle był Mariusz...
W kolejnych dniach pojawiły się już lepsze zdjęcia, a każde na którym był Mariusz z Michałem Winiarskim w koszulkach z flagą Polski na piersi wywoływało u mnie szeroki uśmiech.
Kwalifikacje. Z uwagą obserwowałam każdą akcję, a mecze mijały w zastraszająco szybkim czasie. Byłam niczym wulkan, który w każdej chwili mógł wybuchnąć lawą łez szczęścia.
Przyszła też długo wyczekiwana przeze mnie Liga Światowa.
Odliczałam dni do 22. czerwca, kiedy to miałam spełnić swoje dwa marzenia. Pierwsze się udało - WRESZCIE widziałam mecz Brazylijczyków na żywo. Cztery lata czekania i kombinowania, ale się udało! Szkoda, że akurat wtedy Canarinhos postanowiło zagrać bardzo dobry mecz i pokonać Polaków ;c Jednak autograf m.in od Murilo poprawił mi humor :) Nie udało mi się za to zobaczyć Mariusza w biało-czerwonej koszulce...
Jednak dzień wcześniej miała okazję być na treningu naszej reprezentacji i poznać osobiście Bartosza Kurka. Bardzo przyjemne wydarzenie, które na pewno zapamiętam na długo.
Był jeszcze mecz, którego wcześniej nie planowałam, Polska - Iran. Pamiętam załatwianie wszystkiego na ostatnią chwilę, ale się udało. Niestety, i tym razem Mariusz miał kontuzję. Chociaż był progres, bo w koszulce biało-czerwonej udało mi się zobaczyć naszego atakującego. Niestety, w akcji już nie. Mecz jednak wspominam bardzo miło. Zwłaszcza w pamięci utkwili mi irańscy kibice, którzy po meczu śpiewali "Polska Biało-Czerwoni" :)
Po Lidze Światowej przyszedł czas 1,5 miesięcznej przerwy od siatkówki w wydaniu naszej reprezentacji. Mimo tego, stresu mi nie brakowało. Rekrutacja na studia potrafi wykończyć człowieka... Na szczęście dostałam się tam gdzie planowałam.
Korzystając w wakacji (najdłuższych w życiu) odpoczywała, odpoczywałam i raz jeszcze odpoczywałam. Chociaż nie tylko! Zabrałam na trening z Marcinem Możdżonkiem moją siostrę. Na początku nie bardzo jej się chciało, ale po treningu stwierdziła, że za rok też chce jechać :)
W wakacje powstał też mój i naszej Snajper cykl "Transferowy rollercoaster". Współpraca zaowocowała kolejnym cyklem, ale o tym za kilka dni... :)
Kibice siatkówki długo wyczekiwali wrześniowych Mistrzostw Świata, ale wcześniej także odliczaliśmy dni do ósmego sierpnia. To wtedy w kinach pojawiła się "Drużyna", film o siatkówce, wyrzeczeniach i ciężkiej pracy, która nie zawsze kończy się sukcesem...
Memoriał Wagnera, piękna krakowska hala i oficjalna piosenka Mistrzostw Świata: Margaret - Start a Fire. Na początku do tej piosenki byłam średnio przekonana, teraz gdy tylko ją usłyszę wracam pamięcią do naszej złotej polskiej jesieni...
Memoriał jednak przyniósł mi więcej znaków zapytania, siwych włosów (dobra, bez siwych włosów, ale stresu było dużo) i zmartwień niż odpowiedzi.
Kontuzję Mariusza Wlazłego do dziś mam przed oczyma. To co wtedy czułam... Jakby nagle świat zawalił się jak domek z kart. Wyciągasz jedną kartę, ale runie wszystko... Tyle czekałam na powrót naszego atakującego, a ten jeden upadek mógł zniszczyć wszystko. Tyle szczęścia w nieszczęściu, że kontuzja nie okazała się taka groźna. Kamień spadł mi z serca... ale nie na długo.
Decyzja o skreśleniu z listy uczestników w MŚ Bartka bardzo mną wstrząsnęła. Jest do siatkarz, którego bardzo lubię. Do tego czuję się w pewien sposób przywiązana do niego, przez to że od kilku lat prowadzę z dziewczynami jego Oficjalny FC, a kilka tygodni wcześniej z dużym uśmiechem na ustach podszedł do nas i się przedstawił... Trudno było mi się z tym pogodzić.
Ostatnie dni przed Mistrzostwami Świata nie były łatwe. Na kilka godzin przed pociągiem do Warszawy postanowiłam się od wszystkiego odciąć i żyć już tylko turniejem. To była bardzo dobra decyzja!
Kilkanaście godzin w Warszawie to było coś wspaniałego!
Bicie rekordu Guinnessa i atmosfera, która wtedy panowała.. Wszyscy uśmiechnięci, ale jednocześnie dało wyczuć się tą atmosferę podniecenia przed tym, co miało wydarzyć się wieczorem.
Wejście na Stadion Narodowy. Mimo, że jeszcze pusty, to robił ogromne wrażenie.
Ceremonia Otwarcia. Jak z amerykańskiego filmu. Było głośno, podniośle i z przytupem.
Mecz Otwarcia. WOW!
A w dodatku wreszcie zobaczyłam Mariusza w biało-czerwonej koszulce i w akcji! :)
Później był powrót do hostelu, oglądanie w tv wywiadów z meczu i próba uwierzenia, że jeszcze przed chwilą tam byłam... Daria, dziękuję za ten wyjazd! :*
Powrót do domu i jakby drugie rozpoczęcie Mistrzostw. Podczas pierwszej fazy było jeszcze w miarę spokojnie. Najbardziej nerwowy był dla mnie mecz z Argentyną, którego... nie oglądałam. Byłam wtedy w Ergo Arenie z drugą Darią (dziękuję! :*) i czekałyśmy na nasze mecze. Najpierw kibicowanie przemiłym Kanadyjczykom, później Bułgarom i nieszczęsne przedłużenie meczu do tie-breaka. Musiałyśmy wyjść wcześniej, inaczej czekała nas noc na dworcu. I tak, zdjęcie z panem S. trzeba przełożyć do następnego meczu...
Później już nie miałam okazji być na żadnym meczu. Za to telewizor stał się moim najlepszym przyjacielem, przy którym spędziłam więcej czasu niż w łóżku (!). Zaczęła się druga faza, którą można opisać za pomocą jednego słowa - horror. Ale z happy endem. Nerwy zjadały mnie od środka, nie byłam w stanie nic powiedzieć w czasie poszczególnych meczów. Mecze z USA, Włochami i Iranem, później liczenie punkcików i niesamowity mecz Amerykanów z Argentyńczykami. Nasi koledzy z Ameryki Południowej wygrali ten mecz, dali nam zwycięstwo, a sami mieli łzy w oczach... To był piękny obrazek. Później mecz przyjaźni z Francuzami i (nie?)szczęsne losowanie.
Każdy kolejny mecz był meczem o życie, o marzenia.
Dwukrotne pokonanie Brazylii, zwycięstwa z Niemcami i Rosją.. Długo tego nie zapomnimy, prawda? W tych meczach raz byliśmy w piekle, by zaraz znaleźć się w niebie. Siatkarskim niebie, skąd dopingował naszą drużynę Arkadiusz Gołaś, któremu złoty medal dedykował Mariusz Wlazły.
Mariusz Wlazły.
Tak.
Byłam i nadal jestem niesamowicie dumna z naszej reprezentacji.
Z trenerów, w których mało kto wierzył.
Z trenerów, którzy stworzyli prawdziwą DRUŻYNĘ.
Z drużyny, która nie bała się nikogo i dostarczyła nam niesamowitych emocji.
Z drużyny, która bawiła się siatkówka i zarażała nas swoją energią.
Z kibiców, którzy każdego dnia dawali z siebie wszystko i na każdym kroku wspierali nasz zespół.
Z Polski, która zorganizowała niesamowity turniej.
Z tego, że jestem Polką.
Ale także byłam i jestem bardzo dumna z Mariusza.
Mariusz, który wrócił do reprezentacji i udowodnił, że wcale się nie skończył.
Że potrafi atakować z trudnych sytuacyjnych piłek.
Że potrafi atakować z wysokich piłek.
Że wytrzymuje końcówki.
Że wcale nie niszczy atmosfery w zespole, a wręcz przeciwnie.
Że bije się o każdą piłką (nawet jeśli trzeba to nogą..) dla biało-czerwonych barw.
Że zależy mu na reprezentacji.
Że jest najlepszym atakującym w Polsce.
I na świecie.
Wrócił, zdobył z drużyną Mistrzostwo Świata i MVP całej imprezy. To już jest jego. I nikt mu już tego nie odbierze.
Tego co czułam po wielkim finale nie da się opisać.
To uczucie, gdy spełnia się twoje najskrytsze marzenie.
Marzenie, o którym myślenie chwilami bardzo bolało. Gdy przez ostatnie 3 lata już praktycznie całkowicie straciłam nadzieję. Teraz się spełniło.
Jestem pewna, że słowa "JESTEŚMY! MISTRZAMI! ŚWIATA!" nadal pobrzmiewają w głowach wielu kibiców, a obrazki cieszących się chłopaków przelatują przed oczyma.
Na naszych oczach narodziła się piękna historia, której my także byliśmy częścią.
Wiecie co? Jesteśmy szczęściarzami, że mogliśmy przeżyć tak wspaniały turniej, i że mamy tak wspaniałych siatkarzy.
I choć trudno w to uwierzyć, rok 2014 to nie tylko Mistrzostwa Świata, po nich nadal toczyło się życie.
Wkrótce zaczęła się liga. Skra kontynuowała swoją piękną grę z poprzedniego sezonu, a co dla mnie równie ważne, efektywną grą może pochwalić się także Lotos Trefl. A ja będąc szczęśliwą posiadaczką karnetu mogę oglądać moich żółto-czarnych na żywo w przepięknej Ergo Arenie.. Ale myślę, że na podsumowania tego sezonu przyjdzie czas w przyszłym roku.
Niech ten mistrzowski sen trwa dalej... Tego życzę Wam i sobie w Nowym Roku. A jeśli kiedykolwiek będzie źle, to pamiętajcie, że żyjemy w kraju MISTRZÓW ŚWIATA.
~.~
We wtorek podzieliłam się z Wami podsumowaniem roku 2014, w którym skupiłam się tylko na naszych Mistrzach Świata. Kto jeszcze nie czytał, to zapraszam Ozłoceni! Podsumowanie roku 2014 - reprezentacja. Nie spodziewałam się tak pozytywnego odbioru, dziękuję Wam wszystkim za te miłe słowa :)
Wydaje mi się, że w podsumowaniu "Ozłoceni" wyraziłam uczucia wielu kibiców siatkówki. Takie podsumowanie mógłby napisać każdy, bo wszyscy podobnie przeżywaliśmy to, co działo się w naszej reprezentacyjnej siatkówce. Dziś pokusiłam się o drugie podsumowanie, tym razem całego roku. Skupiłam się jednak bardziej na własnych odczuciach i doświadczeniach, było bardziej subiektywnie i emocjonalnie. Do zobaczenia w Nowym Roku. I pamiętajcie, warto marzyć. Tego własnie nauczył mnie ten 2014 rok.
PS. Jeszcze przed Nowym Rokiem udało mi się zrobić zakładkę "O mnie". Od pół roku się za to zabierałam i wreszcie jest! Zapraszam :)
No i znowu jestem pod wrażeniem! ♥ Świetny tekst - czytając, miałam ciarki. :) Uwielbiam takie wspomnienia.
OdpowiedzUsuńW Nowym Roku życzę Ci wszystkiego dobrego, przede wszystkim zdrowia i duuuużo siatkówki. :* Buziaki!
Spełniły się wszystkie twoje marzenia :).
OdpowiedzUsuńRzeczywiście czuję się szczęściarą, bo mogłam przeżywać mundial w Polsce, który wygrali Polacy. Mogłam 3 razy zobaczyć chłopców na żywo, naszych przyszłych mistrzów. Było pięknie.
Choć minęło już trochę czasu od pamiętnych wydarzeń, to po przebrnięciu przez Twoje podsumowanie łezka znowu się zakręciło i zrobiło się tak wzruszająco :)
OdpowiedzUsuńWarto marzyć i obyśmy marzyli jak najwięcej, bo im więcej o czymś marzymy tym bardziej się do tego zbliżamy :)
Wszystkiego najlepszego w 2015 roku!
To był wspaniały rok!
OdpowiedzUsuńSpełniły się nasze marzenia; złoci Chłopcy, podwójnie złoty Mariusz, który atakuje z wysokich piłek najlepiej na świecie (my to zawsze wiedziałyśmy), złota jesień. Lubimy złoto :)
Po takim roku ciężko mi będzie polubić 2015. Dlatego niech już się stara, żeby dotrzymał kroku 2014. Innej opcji nie przyjmuję do wiadomości!
Wszystkiego najwspanialszego ;*