Stało się. Ja - kibic siatkówki i stały bywalec (nie podoba mi się to słowo, ale nie potrafię znaleźć dobrego synonimu) siatkarskich hal - poszłam na mecz. Na stadion. Na piłkę nożną. Na towarzyskie spotkanie Polska - Grecja.
Czy osoba, która z piłką nożną jest na bakier, będzie potrafiła wtopić się w tłum?
I czy kibic siatkówki ma szansę odnaleźć się na piłkarskim stadionie?
Oto wrażenia po moim debiucie na piłkarskim meczu. Od razu zaznaczam, że są to wrażenia w pełni subiektywne, oparte na własnych obserwacjach.
Pierwszą różnicę dostrzegłam już na kilka dni przed meczem. Z zakupem biletów zwlekałam bardzo długo. Nie byłam do końca przekonana czy pójdę, więc niespecjalnie mi się spieszyło. W przypadku siatkówki zazwyczaj na kilka tygodni przed pojawieniem się biletów sprzedaży wiem czy i z kim pójdę. Oczywiście zdarzają się też pojedyncze sytuacje gdy zwlekam nieco dłużej, ale wtedy nie zależy to tylko ode mnie. Obyło się więc bez ekscytacji przed/w trakcie/po zakupieniu wejściówek.
Tak się złożyło, że dzień meczu był dniem mojego ostatniego egzaminu i początkiem wakacji. Odliczania dni do spotkania nie było, ale niecierpliwe wyczekiwanie końca sesji owszem. Po porannym egzaminie opuścił mnie stres, niestety pojawiło się ogromne zmęczenie. Sen w ciągu dnia nie pomógł, ale "obudzisz się w trakcie meczu" pomyślałam.
Szybkie przebudzenie pojawiło się już w trakcie jazdy komunikacją miejską... Na ogół tego typu środku transportu mi nie przeszkadzają i staram się nie narzekać (chyba że jest -20*C, a pociąg się spóźnia drugą godzinę...), dlatego teraz też tego nie zrobię. Chociaż do tej pory nie wiem, jakim cudem tyle osób zmieściło się w jednym wagonie...
Nie było możliwości żeby się zgubić, nawet z moimi niewątpliwymi umiejętnościami w tej kwestii. Wystarczyło podążać za tłumem biało-czerwonych kibiców. Oczywiście przez ilość osób wszystko się opóźniało, ale mi to ani trochę nie przeszkadzało. Dzięki temu obeszło się bez długiego wyczekiwania na gwizdek rozpoczynający mecz.
Miałam już przyjemność być w PGE Arenie podczas zwiedzania stadionu, a także byłam na Stadionie Narodowym wypełnionym po brzegi kibicami siatkówki. Wiedziałam czego mniej więcej mogę się spodziewać i...
I tak wrażenie było super! Właściwie nie dotyczy to tylko tej konkretnej sytuacji, ja po prostu uwielbiam moment wejścia na halę/stadion. Nie wiem dlaczego, ale to jedna z najbardziej ekscytujących dla mnie rzeczy towarzysząca sportowym wydarzeniom. Wchodzisz na stadion/halę i wiesz, że bez względu na to jakiej jest on/ona wielkości, wszyscy którzy się w niej zgromadzą wspólnie ze sportowcami stworzą atmosferę. Atmosferę niezwykłą, nie do powtórzenia. Wraz z wejściem na stadion/halę dołączasz do pewnego rodzaju rodziny, grupy którą łączy niezwykła więź. I wiesz, że czeka cię małe bądź większe sportowe widowisko. Cudowne uczucie. Polecam każdemu.
Do tego już na wejściu dało się usłyszeć dobiegającą z głośników nieśmiertelną piosenkę Bon Jovi "It`s My Life". Nie wiem czy jest to piłkarski odpowiednik naszego "Zawsze tam gdzie ty", czyli taka piosnka wprowadzająca w sportowy klimat, ale zrobiło to na mnie przyjemne wrażenie.
"It's my life!
And it's now or never!
I ain't gonna live forever!
I just want to live while I'm alive!"
Nie czułam się najlepiej, więc tego dnia mój Nikon dostał wolne. Próbowałam coś zrobić aparatem w telefonie (tak, te zdjęcia były robione telefonem, nie kalkulatorem) i słowo próbowałam pasuje tu idealnie. Trudno.
Po kilku minutach od zajęcia miejsc na trybunie nastąpiło oficjalne rozpoczęcie spotkania. Najpierw został odegrany hymn Greków, a następnie nasz. Bez względu na to, czy grają siatkarze czy piłkarze, czy w małej hali czy na dużym stadionie zawsze jest to piękny moment. Ale gdy kochasz swój kraj, swój hymn, swoje barwy narodowe nie może być inaczej, prawda?
Po części oficjalnej przyszedł czas na mecz. Oczywiście na aspektach sportowych, a tym bardziej ocenie taktyki i tego typu rzeczach nie będę się skupiać. Wychodzę z założenia, że jeśli się na czymś nie znam, to nie dyskutuję/nie piszę na ten temat. Ale wrażeniami mogę się podzielić. Było... było okay. Okay to słowo idealnie pasujące.
Były momenty kiedy to patrzałam na zegar odliczający czas i miałam wrażenie, że minuta trwa całą wieczność (prawie jak na niektórych przedmiotach w szkole). Ale były też chwile, gdy czas leciał w zastraszająco szybkim tempie. Taki był początek meczu oraz końcówka pierwszej i początek drugiej połowy. Oceniając moim nieeksperckim okiem mecz nie należał do wyjątkowo emocjonalnych i stojących na wysokim poziomie. Ale przypominam, że piłkę nożną oglądam dość rzadko, głównie są to finały/półfinały najważniejszych światowych/europejskich imprez. Trochę żałuję, że nie padł żaden gol...
Trybuny? Kibice? Było inaczej.
Na siatkówkę chodzą wszyscy, chyba nie da się jednoznacznie określić kogo jest więcej. Osób młodszych czy starszych? Pań czy panów? Tutaj zdecydowaną większość tworzyli panowie, ale wiek był dość zróżnicowany. Sporo było panów z dziećmi, nie powiem ciekawy widok :) Język był bardziej kwiecisty niż na siatkówce, no i zapach piwa bardziej wyczuwalny.
Doping. Na pewno już przez sam brak spikera czy wodzireja atmosfera kibicowanie nie przypominała tej siatkarskiej. Na hali przez cały mecz są okrzyki czy śpiewy, do których dołącza jakieś 95% zgromadzonych osób. Na trybunach kibicowanie połączone jest z dobrą zabawą. Na stadionie okrzyki rozpoczynało kilku panów i reszta dołączała.. albo i nie. Z racji wielkości stadionu trudno było się zgrać, ale jak już się udało to było bardzo głośno. Bardzo fajnie ;)
Był to mecz towarzyski, może też dlatego wielkich wybuchów emocji i ciągłego dopingu nie było, przynajmniej nie w moim sektorze. Kibice, głównie panowie prowadzili dyskusje na przeróżne tematy. Czasem miałam wrażenie, jakby normalnie oglądali mecz przed tv. Dobre towarzystwo + rozmowa + od czasu do czasu jakieś okrzyki + nagły zryw podczas "gorących" momentów na boisku. Nie mówię, że to coś złego. Tylko chyba pierwszy raz spotkałam się z takim wrażeniem.
Siatkarskie hale i piłkarskie stadiony łączy... meksykańska fala. Cieszę się, że znalazł się jakiś wspólny element, łączące oba widowiska. Może przez to nie czułam się 'nie na miejscu'.
Ogólnie wrażenia pozytywne. Nie żałuję, że poszłam. Trochę żałuję, że przez nie najlepsze samopoczucie nie mogłam bardziej wczuć się w mecz i aktywniej kibicować. Może następnym razem.
Na koniec, dlaczego poszłam na mecz piłki nożnej? To było jedno z wielu moich małych marzeń. Jeden z celów na liście, liście na której pojawia się coraz więcej 'ptaszków' potwierdzających wykonanie zadania. I z tego powodu także jestem bardzo zadowolona.
Podsumowując. Cieszę się, że wreszcie mogłam wziąć udział w meczu piłki nożnej. Wcześniej byłam na klubowym meczu piłki ręcznej i chyba kilkadziesiąt razy na siatkówce. Wciąż całe mnóstwo dyscyplin "do spróbowania" jeszcze przede mną. Cały czas zbieram kibicowskie doświadczenie, jednak jednego jestem już teraz pewna. Pozostanę wierna siatkówce.
A to zdjęcie z mojego pierwszego wakacyjnego 'poranka'. Poranka w cudzysłowie, ponieważ było już po godzinie 12. Ale jak wiadomo, w wakacje czas mierzy się inaczej ;)
Pozdrawiam!
A w piątek mała rocznica.... ;)
swietne foty!
OdpowiedzUsuń1. jakim aparatem je robisz?
2. masz wiecej z meczow w nozna?
pozdrawiam :)
Dziękuję :) Zdjęcia ze stadionu były robione telefonem, a biletu i znad morza - Nikon D3200 + obiektyw podstawowy 18-55. "Piłkarskich" zdjęć z innych meczów nie mam, ponieważ... to mój pierwszy mecz piłki nożnej :)
Usuń